» Recenzje » Knights of the Old Republic #07-08, #10. Flashpoint

Knights of the Old Republic #07-08, #10. Flashpoint


wersja do druku

Czas na Mandiech!

Redakcja: Wojciech 'Wojteq' Popek

Knights of the Old Republic #07-08, #10. Flashpoint
Wraz z zakończeniem filmowania sagi rozpoczął się dla niej nowy etap i choć okres ten wydawał się trudny, Gwiezdne wojny weszły weń spokojnie i gładko. Z drugiej jednak strony wraz z premierą Zemsty Sithów nastały mroczne czasy dla fanów sagi mniej entuzjastycznie nastawionych do Expanded Universe, gdyż to właśnie na typowych produktach EU, tj. książkach i komiksach, będzie się w najbliższych latach rozwój odległej galaktyki opierać. Naturalnie poza serialem telewizyjnym, który z natury rzeczy jako przekaz audio-wizualny, bliższy jest niejako kanonowi filmowemu i przez to odbierany nieco inaczej.

Wróćmy jednak do wspomnianych komiksów, gdyż te goszczą na ustach fanów najczęściej – po pierwsze dlatego, że uruchomiono aż dwie duże serie, po drugie zaś, jedna z nich bezpośrednio nawiązuje go gry video, która stała się absolutnym bestsellerem wśród fanów. Knigts of the Old Republic, bo to o nim mowa, wszedł w świat gwiezdnowojennych komiksów stanowczo i efektownie. Po pierwszych sześciu zeszytach wprowadzających czytelnika w świat bardzo Starej Republiki i pokazującej, co będzie fabularnym motorem napędowym, czas jednak na zintensyfikowanie akcji.

Pierwsza dobra wiadomość widoczna jest już po pierwszym rzucie oka na okładkę KotOR #7 – powracają Mandalorianie. Za sprawą postaci Boby Fetta ze Starej Trylogii Gwiezdnych wojen wiele osób żywi sporo ciepłych uczuć dla tej właśnie rasy, dzięki czemu pojawienie się Mandalorian zawsze łączy się z emocjami w środowisku fanów. Co ciekawe, nie są to jednak dokładnie ci Mandalorianie, do jakich przyzwyczaiła gra, prezentując odważną, bezwzględną, zorganizowaną i karną armię, która najechała Starą Republikę. W komiksie jednak sprawy mają się nieco inaczej – atak na planetę Vanquo przypomina raczej chaotyczny (choć skuteczny) najazd barbarzyńców. Taki obraz zdaje się wspierać również wizerunek pojedynczych wojowników, z których każdy (znów: w przeciwieństwie do gry) ma inną zbroję, pomalowaną w inne barwy (choć główny, charakterystyczny motyw jest utrzymany w każdej). To samo dotyczy statków kosmicznych. Czy obrana przez twórców komiku droga prezentacji Mandalorian jest słuszna czy nie, każdy musi chyba ocenić sam. Faktem jest, że gra video miała na sobie pewne restrykcje natury technicznej. Faktem jest także, że Mandalorianie, jako lud koczowniczy z natury rzeczy mogą się skłaniać ku różnorodności, czy wreszcie to, że nie ma podstaw by twierdzić, że ta różnorodność może w jakimś stopniu sabotować ustaloną przez poprzednie produkcje aurę skuteczności.

Co jednak mają Mandalorianie do przygód głównych bohaterów komiksu? Sami w sobie nic, lecz szybko ten łącznik nabywają. Trójka uciekinierów z Taris nabiera załogę kolonii górniczej na Vanquo, która ewakuuje się z zorganizowanym pośpiechu przekonana, że lada moment przybędą zakuci z zbroje najeźdźcy Republiki. Ku zdumieniu i zarazem rozpaczy Zayne'a Carricka i jego kompanów – przybywają. Jarael będąca po wrażeniem miecza świetlnego, hasająca sobie z nim wesoło po obozie, jako Jedi zostaje wzięta do niewoli (wniosek: nie należy bawić się cudzymi zabawkami). Reszcie paczki udaje się umknąć. Dalszej części historii łatwo się domyślić, wystarczy zaś wspomnieć, że na bohaterów czekają w niej Mandalorianin-dezerter, piekielna planeta znajdująca się zbyt blisko gwiazdy i rezydujący na niej mandaloriański szalony naukowiec przeprowadzający eksperymenty na Jedi.

Nie wiedzieć czemu, na trzy zeszyty zatytułowane Flashpoint zmieniono rysownika. Brian Ching odpadł/wziął urlop, a na jego miejscu obsadzono Dustina Weavera, który bez większych problemów poradził sobie z postawionym przed nim zadaniem. Rysunki są żywe i estetyczne, a dzięki dobrej współpracy z Michaelem Atiyeh, także barwne. Nie żałowano również miejsca – kilku krotnie szerokie plany przecinają po dwie strony zeszytu. Jedyne zastrzeżenia, można mieć do twarzy postaci w tzw. "momentach rozprężenia", gdzie autorzy wzorem filmowej Starej Trylogii mają zwyczaj robić humorystyczne wstawki, a postaci mają tendencję do nieco karykaturalnego, żeby nie powiedzieć głupkowatego, wyglądu.

Już po lekturze Commencement można było przewidywać, że Knights of the Old Republic ma zadatki na odniesienie sukcesu. Flashpoint, który wprowadza jeszcze więcej ożywienia, jedynie potęguje to wrażenie, dzięki czemu kolejne zeszyty na pewno będą wyczekiwane z niecierpliwością.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


8.5
Ocena recenzenta
9
Ocena użytkowników
Średnia z 2 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Star Wars: Knights of the Old Republic. Volume 2 - Flashpoint TPB
Scenariusz: John Jackson Miller
Rysunki: Brian Ching, Dustin Weaver, Harvey Tolibao
Kolory: Michael Atiyeh, Jay David Ramos
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics
Data wydania oryginału: 16 maja 2007
Liczba stron: 144
Okładka: miękka
Druk: kolorowy
Cena: 18,95 USD



Czytaj również

Knights of the Old Republic #13-15. Days of Fear
Rozstań nadszedł czas
- recenzja
Knights of the Old Republic #22-24. Knights of Suffering
Cierpienie prowadzi do Vectora
- recenzja
Knights of the Old Republic #11-12. Reunion
Czym KotOR jest naprawdę
- recenzja
Knights of the Old Republic #09. Homecoming
Powrót do korzeni
- recenzja
Knights of the Old Republic #01-06. Commencement
Dawno temu w bardzo odległej galaktyce...
- recenzja

Komentarze


Jedi Nadiru Radena
   
Ocena:
0
Takie dwie małe uwagi:

1. Mandalorianie to naród, nie rasa.
2. Mandalorianie z Flashpointa to nie Neo Krzyżowcy, a ci właśnie mieli w miarę ujednolicone zbroje (wyjaśnione w KotORze 20), więc dywagacje autora recenzji na temat "czemu ci Mando wyglądają inaczej" nieco mijają się z celem.
10-03-2008 14:55

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.