» Recenzje » Republic #27. Star Crash

Republic #27. Star Crash


wersja do druku

Gwiezdne wojny?

Redakcja: Wojciech 'Wojteq' Popek

Republic #27. Star Crash
Saga Gwiezdnych wojen znana jest ze swojego uniwersalizmu. Łączy w sobie motywy z różnych kultur i religii, mitów i gałęzi literatury, stając się tym samym bliższą dużo większemu odsetkowi ludzi. Może stąd urosło przekonanie, że Gwiezdne wojny są w stanie przyjąć i zasymilować wszystko. Fałszywe przekonanie, trzeba powiedzieć, a bardzo dobrym przykładem na to jest komiks Star Crash.

Yoshi Raph-Elan to świeżo upieczony rycerz Jedi. Ścigany przez myśliwce wroga rozbija się jednak na nieznanej planecie, przez co ciężkiemu uszkodzeniu ulegają zarówno myśliwiec, jak i jego miecz świetlny. Szybka inspekcja pobliskiej wioski pozwala mu stwierdzić, że jej mieszkańców ciemięży nieznany lord Gar-Oth, mający na swoich usługach armię robotów. Szybko udaje się namierzyć siedzibę lokalnego przestępcy, lecz tam Jedi trafia na piękną księżniczkę w niewoli...

I tak szczerze powiedziawszy, to poza występowaniem słowa Jedi, nie wiadomo co ten komiks ma wspólnego z Gwiezdnymi wojnami. Nie gra tu niemal wszystko – klimat kompletnie nie ten, historia nie łącząca się w zasadzie niczym z opowieściami z odległej galaktyki, aż po myśliwce z zupełnie innej bajki. I to jest chyba główny problem.

Wszystko jest tu zupełnie z innej bajki. Niektóre elementy zdają się wskazywać na dość głęboką inspirację dalekowschodnimi komiksami dla młodzieży – nie-całkiem-poważne podejście do tematu, sporadyczne puszczanie oka do czytelnika, czy pseudo-romantyczny wątek wprowadzony w połowie zeszytu wielu osobom dość jednoznacznie przywiodą na myśl japońskie mangi. Nie oznacza to naturalnie, że komiks jest zły. Akcja toczy się wartko, wstawek humorystycznych nie brakuje, a i znajdzie się kilka całkiem nieoczekiwanych zwrotów. Poważną wadą jednak jest sam pomysł na fabułę, który powiela oklepany do bólu schemat ratowania z opresji przez chłopaka z ulicy dystyngowanej acz młodej księżniczki.

Styl w jakim Star Crash został narysowany, raz kolejny przywołuje skojarzenia z japońskim przemysłem komiksowym. Kreska pana Greena zdecydowanie zbacza w wyżej wymienionym kierunku, choć nie można powiedzieć, że ilustracje są nieestetyczne. Plansze są barwne i dynamiczne, rysunki czytelne i ogólnie rzecz biorąc komiks jest miły dla oka. Jest w nich także szczypta swego rodzaju oryginalności, gdyż nie często w komiksach Star Wars autorzy stosują ten właśnie styl rysunkowy.

Autorzy tego zeszytu zdecydowanie minęli się z powołaniem. Historie o rycerzach, księżniczkach i smokach można wpleść w uniwersum Gwiezdnych wojen, ale trzeba to robić z głową. Star Crash byłby całkiem przyjemna częścią jakiejś serii w stylu Infinities, jako zabawa formą i inne podejście do sagi, jednak jako część dużej kanonicznej serii... to zdecydowanie pomyłka.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
5.0
Ocena recenzenta
5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Star Wars #27. Star Crash
Scenariusz: Doug Petrie
Rysunki: Randy Green
Kolory: Dave McCaig
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics
Data wydania oryginału: 28 lutego 2001
Liczba stron: 32
Okładka: miękka
Druk: kolorowy
Cena: 2,99 USD



Czytaj również

Republic #36-39. The Stark Hyperspace War
Błękit nadprzestrzeni
- recenzja
Republic #32-35. Darkness
Dracula w wersji Star Wars
- recenzja
Republic #28-31. The Hunt for Aurra Sing
Polowanie czas zacząć
- recenzja
Republic #23-26. Infinity's End
Moc nie jest w nim zbyt silna
- recenzja
Republic #19-22. Twilight
Zmiany, zmiany
- recenzja
Głębia #5: Światłość niesie światłość
Epicki finał podwodnej epopei
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.